Homo religiosus a świat współczesny

Marek Rostkowski

Religijność nowożytnych społeczeństw tylko w świetle rozmaitych statystyk wypada nadspodziewanie dobrze. Liczba osób identyfikujących się choćby z najbardziej upowszechnionymi religiami sięga setek milionów wyznawców. I choć różne zestawienia najróżniejszych cyferek w dalszej perspektywie prognozują tendencje sekularyzacyjne, to nie należy zapominać, że przewidywania mają to do siebie, że mogą się nie sprawdzić.

Więc jak to jest z tą religijnością? Czy rzeczywiście ludzkość wciąż przejawia silne zaangażowanie w kwestii wiary? Ośmielam się kwestionować to założenie, zwłaszcza w odniesieniu do społeczeństw Europy.

Wspomniane statystyki uwzględniają na ogół werbalne deklaracje indagowanych osób co do ich przynależności do konkretnego wyznania, częstotliwości uczestniczenia w praktykach religijnych czy stopnia intensywności w identyfikowaniu się ze swoja wiara. Jak wiadomo wiarygodność takich badań, w szczególności dotyczących tak osobistych aspektów indywidualnych egzystencji, nie bez racji poddawana jest w liczne wątpliwości. Różnymi bowiem względami przy odpowiedziach, przewidując takie czy inne ich konsekwencje, mogą kierować się respondenci. By choć pobieżnie zorientować się w poziomie religijności społeczeństwa, nie trzeba koniecznie sięgać po wyniki specjalistycznych badań. Wystarczy rozejrzeć się dookoła siebie, zwrócić na tą kwestię uwagę w obcowaniu czy choćby stykaniu się z ludźmi etc. Wielu z nas dostrzeże wtedy, jak odmiennie rysują się wyniki naszej obserwacji od spostrzeżeń naukowców!

Postępujące zeświecczenie czy wręcz ateizacja coraz liczniejszych aspektów współżycia zbiorowego staje się powszechnie akceptowalną normą. Nie przeszkadza to w niczym, by głosić sprzeczne z praktyką deklaracje. Mało tego, społeczności, które zachowały jeszcze swą religijność, a także nieliczne jednostki i grupy pragnące odnowić więź z Absolutem często nie znajdują zrozumienia, a wręcz są wyśmiewane, wyszydzane, pogardzane, napiętnowane przez te religijne podobno masy. Wystarczy jedynie wspomnieć o Bogu, powołać się na wyższe wartości, przejawiać bezinteresowną aktywność w służbie ponadczasowych ideałów, a zaraz posypią się zarzuty o zaściankowość, wstecznictwo, fundamentalizm czy fanatyzm. Tak wygląda rzekoma religijność nowoczesnych społeczeństw.

Homo religiosus zaś był człowiekiem o tyle, o ile partycypował w transcendencji, uczestniczył w obrzędach mających swe archetypy w czynnościach Bogów, Bohaterów czy Przodków, uświęcał każdy niemal element swego życia. "Na najbardziej archaicznych poziomach kultury - jak pisał M. Eliade - życie pojmowane jako bycie człowiekiem jest samo w sobie aktem religijnym; zdobywanie pożywienia, życie płciowe i praca mają bowiem wartość sakramentalną. Innymi słowy: być człowiekiem, albo raczej nim się stawać, to znaczy być <<religijnym>>". Świat człowieka tradycyjnego był diametralnie różny od tego, który nam jest znany. Ludzie nowożytni w postrzeganiu rzeczywistości kierują się wyłącznie rozumem. Coś co nie mieści się w jego granicach, zostaje odrzucone. To "szkiełko i oko" decyduje o tym czy i o ile coś istnieje i o ile jest rzeczywiste (co w gruncie rzeczy stało się dziś jednoznaczne). Hegel zaś mawiał: :"Istnieć to nie znaczy być rzeczywistym". Dla człowieka religijnego zachowania, instytucje, przedmioty nie posiadają wartości samoistnej, autonomicznej, lecz stają się rzeczywiste wtedy, gdy uczestniczą w transcendencji, w wyższym Porządku, w Bycie. Za przykład ilustrujący ten fenomen niech posłuży rytuał wykonywany w wedyjskich Indiach, kiedy to następstwem terytorialnej ekspansji było nadawanie legalności zajmowanemu obszarowi przez wzniesienie na nim ołtarza poświęconego Agniemu. Poprzez akt ten dokonywano konsekracji danego terytorium, przemiany Chaosu w Kosmos, nadania "formy" co czyniło go rzeczywistym. Zwróćmy uwagę, że określony obszar przed czynnościami rytualnymi pozbawiony był znamion istnienia, choć obiektywnie, w sensie materialnym istniał niezaprzeczalnie. Bytem jednak, nasycony został dopiero na skutek uświęcenia. Jeszcze lepszy obraz umysłowości archaicznej uzyskamy, gdy uświadomimy sobie w jaki sposób homo religiosus uzyskiwał wartość ontologiczną swej egzystencji. Religijne akty wykonywane przez człowieka były w jego przekonaniu jedynie odwzorowaniem czynów już dokonanych, które miały miejsce in illo tempore. Każdy czyn jak i przedmiot, jeśli pozbawiony jest archetypu, pozbawiony jest również rzeczywistości, nie uczestniczy w prawdziwym Ładzie. Eliade pisał, że "człowiek kultur tradycyjnych rozpoznaje się jako rzeczywisty tylko wtedy (dla nowożytnego obserwatora), gdy przestaje być sobą, zadowalając się naśladowaniem i powtarzaniem gestów innego. Innymi słowy: człowiek kultur tradycyjnych uznaje się za rzeczywistego czyli za <<naprawdę siebie>> dopiero wtdy, gdy przestaje nim być". Cytat ten oddaje skalę przepaści jaka dzieli homo religiosus od człowieka nowoczesności.

Jak w tym świetle przedstawia się religijność tego ostatniego? Weźmy pod lupę nasz krąg kulturowy. W większości przypadków religia ogranicza się do społecznego spoiwa. Pozbawiona jest tym samym jej prawdziwego, a więc transcendentnego wymiaru. Owszem, chodzi się do kościoła (choć i w tej mierze obserwuje się tendencje spadkowe), uczestniczy się modlitwie...Ale niemal tuż po opuszczeniu świątyni, nie odczuwa się już potrzeby żyć tym wszystkim. Wartości zakorzenione w danym światopoglądzie, są nieobecne w codziennym życiu. Partycypacja w systemie religijnym ogranicza się do świąt i uroczystości, wliczając w to uświęcanie ważnych momentów życiowych takich jak chrzest czy ślub. Mylił się jednak ten, kto sądzi, że chociaż tu obserwuje się gorliwość religijną. Bo czy wielu jest dzisiaj wierzących np. w rzeczywiste, a nie jedynie symboliczne zmazanie grzechu pierworodnego podczas chrztu (odchodzi się wręcz od niektórych czynności obrzędowych jak egzorcyzm w tym przypadku)? A kto wierzy, że przysięga małżeńska składana jest w obliczu Boga, i kto traktuje poważnie jej nierozerwalność? Z pewnością jest to zdecydowana mniejszość...Wymienione i liczne inne ceremonie mają li tylko i wyłącznie charakter zsekularyzowanej inicjacji (chrzest jako przyjęcie nowego członka do wspólnoty, zaś małżeństwo, to niemal czysty oportunizm, strach przed społecznym napiętnowaniem). Jednocześnie ostracyzmowi poddawani są ci, którzy przejawiają chęć pełniejszego i rzeczywistego uczestniczenia w życiu duchowym, już nawet nie tylko w obrębie systemów odmiennych od panującego (co byłoby niejako uzasadnione), ale w tożsamym z nim. To chyba najbardziej znaczący symptom upadku człowieka i świata nowoczesnego. I choć zachowania religijne obecne są nadal w życiu człowieka (acz ukryte w jego podświadomości), to dla uzdrowienia sytuacji, podniesienia kondycji i dźwignięciu się z kolan świata i człowieka potrzeba religijnego odrodzenia, prawdziwej duchowej egzaltacji, przepełnienia indywidualnych istnień religijną treścią by sacrum odzyskało swe należyte miejsce, dziś tak sponiewierane, zbezczeszczone, upodlone...

Marek Rostkowski