Pielgrzymka do grobu Mulay’a at-Tayyib’iego

Titus Burckhardt

Raz do roku, w dniu urodzin Mulay’a al-‘Arabîego, członkowie jego zakonu odbywają pielgrzymkę do jego grobu, oraz do leżącego na wzgórzach na północ od Fez grobu jego syna i następcy, Mulay’a at-Tayyib’iego. Podczas jednej z takich okazji przyłączyłem się do grupy pieszych pielgrzymów, których droga wiodła na północ, w górę niegościnnego, porośniętego ciemnymi zaroślami stoku pomiędzy spękanymi skarpami, z których piasek nieustannie staczał się w dół. Szli oni w jednym rzędzie wzdłuż grani wzniesień, z laskami w dłoniach i białymi burnusami zarzuconymi na ramiona. Gdy zbliżyli się do celu, dostrzec mogli na innych wzgórzach podobne, wspinające się w jednym rzędzie, biało-odziane grupy i usłyszeć ich na wpół tęskny, na współ radosny śpiew, składający się ze słów poświadczenia wiary: „Nie ma boga innego niż Bóg!”

Pielgrzymi kontynuowali swą wędrówkę pośród odwiecznego krajobrazu, tak jakby droga ich wiodła już po drugiej stronie śmierci, lub wzdłuż granicy oddzielającej dwa światy, zaś ich pieśń wzmagała się, surowa i wyraźna, niczym pieśń wieszcząca zwycięstwo nad śmiercią.

Na czele pochodu postępowało kilku starszych mężczyzn o pomarszczonych, ogorzałych obliczach, w swych turbanach i białych okryciach twarzy wyglądających niczym mumie. Gdy patrzyłem na biało-odziane, na wpół-pochylone postaci wspinające się na leżące przede mną, czerwone wzgórze, przypominały mi one dusze wstępujące na górę czyśćcową.

Wieczorem otworzyła się przed nami szeroka dolina, gdzie na polanie leżącej w dębowym lesie dostrzec mogliśmy kilka jasnych domów z bielonej gliny, otoczonych polami pszenicy. Była to pustelnia Mulay’a at-Tayyib’iego, która rozrosła się teraz do rozmiaru wsi. Po przeciwnej stronie, na pagórku leżącym pomiędzy dwoma dębami, wznosiła się szaro-biała kopuła, wieńcząca grobowiec mistrza. Podobnie jak niezliczone grobowce innych świętych w islamie, hemisferyczne sklepienie, lekko podniesione u szczytu, spoczywało na prostym, kwadratowym pomieszczeniu. Kwadrat i okrąg, sześcian i sfera – były tutaj tak doskonale dopasowane, iż jednały ze sobą niebo z ziemią i poprzez swą harmonię roztaczały na otaczającą naturę swój urok oraz błogosławieństwo.

Gdy podeszliśmy bliżej, kopuła grobowca świętego wzniosła się ponad ciemnymi dębami niczym pełen księżyc na tle zielono-złotego nieba. Wokół surowo prostego budynku, na którym wapno kruszało ze starości, latały świergocząc jaskółki. Ciężkie, cedrowe drzwi były otwarte. Wnętrze było puste, poza stojącą ponad grobem kapliczką z czarnego dębu. W drewnie wyryto kilka inskrypcji, w tym koraniczne wersety: „Nie uznawaj tych, którzy zostali zabici na drodze Boga, za umarłych; przeciwnie, oni żyją ... Ci, którzy uwierzyli i których serca odnajdują spokój poprzez wspominanie Boga. Zaprawdę, poprzez wspominanie Boga serca odnajdują spokój ... Nie niepokoi ich żaden lęk i żadna troska.”

Derwiszowie, będący uczniami uczniów pochowanego tu mistrza, weszli do drewnianego grobowca i dotknąwszy go dłońmi rozpoczęli cichą modlitwę. Pośród nich były osoby z miast i prowincji, Arabowie i Berberowie, mężczyźni i kobiety. Prowadzona przez starszą kobietę grupa pochodzących z gór berberek, niosących duże, drewniane różańce, zbliżyła się do grobu. Okryte wełnianymi kocami z kolorowymi frędzlami, ze swymi żółtawymi twarzami przypominały mi amerykańskich Indian. Oblicza wszystkich pielgrzymów, czy to młodych czy starych, obytych ludzi z miast czy prostych ludzi ze wsi, ujawniały ten sam, łagodny blask.

W domu, w którym żył niegdyś Mulay at-Tayyib, oczekiwał nas jego syn, Mulay ‘Alî. Wewnątrz rozmieszczonych półkoliście wokół podwórza, długich pomieszczeń wykonanych z suszonych na słońcu cegieł otoczeni zostaliśmy tą prostą klarownością, która urzekała mnie często w marokańskich, wiejskich domach: bielonych, lekko zakrzywionych ścian, podłóg z ubitej ziemi, lekkiej konstrukcji stropu; krokwi z sękatego drewna formujących długi, biegnący nad naszymi głowami niczym odwrócony kadłub łodzi, szczyt. Człowiek czuł, iż odnalazł tu schronienie (...) i że otoczony był przez spokój. W pomieszczeniu nie było niczego, co mogłoby rozpraszać umysł; nie posiadało ono niemal żadnego umeblowania, jedynie matę, stojącą we wnęce w podłodze amforę z pitną wodną, świecznik i skórzaną poduszkę. W takim otoczeniu ludzkie gesty nabierały znaczenia i pełni godności.

„To dom dla dzikich mieszkańców gór,” powiedział, śmiejąc się, Mulay ‘Alî,

lecz to wszystko, czego człowiek potrzebuje. Ta woda pochodzi z czystego źródła, które mój ojciec wykopał poniżej zbocza. Na tych kilku stokach, które widzisz wokół nas, oraz w innej dolinie, którą uczyniliśmy orną, uprawialiśmy nasz chleb. Cała reszta to albo pastwiska dla kóz, albo pustkowia. Gdy mój ojciec budował to pomieszczenie, aby żyć wraz ze swą rodziną w odosobnieniu, to miejsce było wciąż otoczone lasami. Nocami o ściany ocierały się dziki i rysie. Później, gdy przybywać tu zaczęła coraz większa liczba uczniów i zwolenników, rozszerzać się poczęła polana, wieś i uprawne pola. Wpływ moich przodków wciąż wzrastał. Niżej w dolinie założono kolejne wioski, zaś za emanującymi stąd naukami podążył cały ród pochodzących z różnych miejsc mieszkańców gór.

Rankiem następnego dnia derwiszowie zebrali się na leśnej polanie w pobliżu grobowca. Polana ta znajdowała się na wzniesieniu, na którym człowiek znajdował się na poziomie otaczających wierzchołków drzew. W zgromadzeniu musiało brać udział około tysiąca osób, które trzymając się za ręce utworzyły koncentryczne kręgi. Pośrodku tychże, na przestrzeni wielkości klepiska znajdowała się grupa śpiewaków. Członkowie kręgów rozpoczęli intonację imienia Boga, w coraz szybszym rytmie, podczas gdy ich ciała poruszały się w górę i w dół. Głoszenie Boskiego imienia z wolna zamieniło się w głębokie oddychanie, w końcu zaś w swego rodzaju śmiertelne rzężenie.

Śpiewacy o głosach czystych niczym flety, wznieśli napisaną przez ucznia Mulay’a al-‘Arabî’ego, Szejcha Muhammada al-Harrâq’a elegię ku boskiej wiedzy spersonifikowanej jako kobieta, Leila:

Szukasz Leili, lecz ona manifestuje się wewnątrz ciebie.
Sądzisz, że jest gdzie indziej, lecz gdzie indziej nie istnieje.
To szaleństwo, dobrze znane kochankom.
Strzeż się więc, ponieważ inność jest uosobieniem separacji.
Czy nie widzisz, jak obejmuje cię jej piękno.
Ona znika tylko, gdy odrzucisz część siebie.
Podejdź bliżej do mnie, mówisz do niej, do tej, która jest twą Całością.
I gdy cię miłuje, prowadzi cię do samego siebie.
Spotkanie z nią jest niewypowiedzianą błogością.
Nie osiąga jej nikt, kto nie zna esencji bez formy.
Zataiłem ją,
Gdy w rzeczywistości ukazałem ją poprzez swe okrycie.
Ukryłem ją przed sobą okryciem swej własnej egzystencji,
I z zazdrości ukryłem ją przed pragnącym.
Olśniewające piękno! Gdyby światło twego oblicza
Dotknęło oczu ślepca, dostrzegłby on każde ziarenko piasku.
Zdobi ją każdy, powiązany z pięknem, wdzięk.
I gdziekolwiek się pojawia, pożądana jest przez tych, którzy kochają.

(Muhammad al-Harrâq, Diwân)

Oczy tańczących były zamknięte, ciała zaś lekkie. Ich twarze zdawały się zwrócone do wewnątrz, niczym twarze umierających. Wydawało się, że ich dusze opuściły już ciała. W istocie wyglądało to tak, jakby ich ciała uchwycone zostały przez dusze i pociągnięte silnie do góry. Coraz szybszy oddech zebranych stał się jednym, tak iż w końcu powietrze, ziemia i otaczające drzewa zdawały się połączone tym samym rytmem. Przestrzeń pomiędzy niebem a ziemią, na której stali tancerze stała się niczym miech. Świat cielesny, jak się zdawało, został wchłonięty przez świat duszy, której rzeczywistość zaczynała przedostawać się na tę stronę, tak jak wtedy, gdy jedność duszy chwyta nagle oddech umierającego człowieka, puls kochanka, czy też ciało motyla budzącego się do życia.

Pieśń wznosiła się ponad rytmicznym oddechem i płynęła, niemal nieruchomo, przez powietrze, niczym sokół szybujący nad swą ofiarą. Od czasu do czasu słowo pieśni przeszywało jedno z serc i tancerz, którego serce przeszyte zostało błyskawicą duchowej realizacji, padał nieprzytomny na ziemię. Stary człowiek chodzący pośród tancerzy przykrywał taką osobę burnusem.

W towarzystwie Mulay’a ‘Alî’ego weszliśmy wyżej na górski stok i ujrzeliśmy z góry krąg tańczących. „Czy sądzisz, że ci derwiszowie utracili rozum?” zapytał mnie z uśmiechem. „To, co robią jest dobre,” kontynuował, „ponieważ wywodzi się ze słów Proroka: ‘Ktokolwiek nie tańczy z radości słysząc imię swego przyjaciela, nie ma tak naprawdę przyjaciela’.” Następnie dodał szczerze: „Lecz jak łatwo zmysły wprowadzane są w błąd a intencja zbacza z kierunku. Wszystko, co widziałeś, nie jest jeszcze drogą prowadzącą do znajomości Boga, nauczaną przez sufickich mistrzów!” „Cóż to więc za droga?” Spytałem. Wtedy wskazał swą ręką ku oślepiającemu słońcu: „Ona jest jak to”, powiedział, „i jak nakaz Chrystusa by ofiarować lewy policzek temu, kto uderza cię w prawy”.


(Pierwodruk: T. Burckhardt, Fes, Stadt des Islams, Olten 1960
Źródło: T. Burckhardt,
Fez, City of Islam, [w:] The Essential Titus Burckhardt, Bloomington IN 2003
tłum. z ang. KS)


[* Tytuł pochodzi od tłumacza.]