Tradycyjny symbolizm a współczesny empiryzm

Titus Burckhardt

Jeżeli starożytne kosmogonie wydają się dziecinne gdy odczytuje się je literalnie – czyli bez zrozumienia ich symboliki – współczesne teorie dotyczące pochodzenia świata są otwarcie absurdalne. Są takimi nie tyle w swych matematycznych sformułowaniach, ile za sprawą całkowitej nieświadomości, z którą ich autorzy stawiają się w pozycji suwerennych świadków kosmicznego powstawania, utrzymując w tym samym czasie, iż sam ludzki umysł jest tegoż produktem. Jaki związek istnieje pomiędzy tą pierwotną mgławicą – tym wirem materii, z którego chcą wywieść ziemię, życie i człowieka – a tym małym zwierciadłem umysłu, który gubi się w domniemaniach (albowiem inteligencja nie jest dla naukowców niczym więcej), a mimo to jest tak pewny odkrycia logiki rzeczy w samym sobie? Jak efekt może dokonywać osądów względem własnej przyczyny? I jeśli w naturze istnieją stałe prawa – przyczynowości, liczby, przestrzeni i czasu – oraz coś wewnątrz nas, co ma prawo powiedzieć „to jest prawdą, a to fałszem”, gdzie znajduje się gwarancja prawdy, w przedmiocie czy podmiocie? Czy natura naszego umysłu jest tylko pianą na falach kosmicznego oceanu, jak utrzymuje ewolucjonizm, czy też przeciwnie, głęboko wewnątrz niego istnieje niezmienny świadek rzeczywistości?

Niektórzy protagoniści wspomnianych teorii stwierdziliby zapewne, że zainteresowani są wyłącznie domeną fizyczną i obiektywną, nie osądzając z góry domeny subiektywnej. Mogliby oni przytoczyć Kartezjusza, który określił ducha i materię jako dwie rzeczywistości zarządzane przez Opatrzność, lecz faktycznie oddzielone. W istocie rozdział rzeczywistości na szczelne przedziały służył przygotowaniu ludzkich umysłów na porzucenie tego wszystkiego, co nie należy do porządku fizycznego, tak jakby sam człowiek nie był dowodem na jej złożoność.

Człowiek starożytny, wyobrażający sobie ziemię na podobieństwo wyspy otoczonej pierwotnym oceanem i okrytej kopułą niebios, oraz człowiek średniowieczny, dla którego niebiosa były koncentrycznymi sferami rozciągającymi się od ziemi (postrzeganej jako centrum) po bezkresną sferę Ducha Bożego, niewątpliwie mylili się co do faktycznego układu i proporcji świata zmysłowego. Z drugiej strony byli oni w pełni świadomi faktu – niepomiernie bardziej istotnego – że świat cielesny nie jest całą rzeczywistością; że jest on, by tak rzec, otoczony i przeniknięty rzeczywistością, która go zarówno przewyższa, jak i jest bardziej subtelna; że ta, z kolei, zawiera się w Duchu; oraz że cały wszechświat, pośrednio lub bezpośrednio, zanika w obliczu Nieskończonego.

Współczesny człowiek wie, że ziemia jest tylko zawieszoną w bezdennej otchłani kulą poruszaną przez wirujący, złożony ruch, oraz że ruchem tym rządzą inne, nieporównywalnie większe od ziemi, ciała niebieskie ogromnie od niej oddalone. Wie on, że ziemia, na której żyje, jest tylko ziarnkiem piasku w porównaniu ze słońcem, zaś słońce jest ziarnkiem piasku pośród innych jaśniejących gwiazd i że wszystko to jest w ciągłym ruchu. Wszelka nieregularność w tym nagromadzeniu gwiezdnych ruchów, interferencja gwiazdy spoza naszego układu planetarnego, odchylenie słonecznej trajektorii, czy inny kosmiczny wypadek byłyby wystarczające, aby uczynić obroty ziemi niestabilnymi, by zakłócić bieg pór roku, zmienić atmosferę i zniszczyć ludzkość. Współczesny człowiek wie również, że najmniejszy atom zawiera w sobie siły, które, jeżeli ulegną wyzwoleniu, objąć mogą ziemię niemal natychmiastową pożogą. To wszystko, od „nieskończenie małego” do „nieskończenie wielkiego”, jawi się z punktu widzenia współczesnej nauki jako mechanizm o niewyobrażalnej złożoności, którego funkcjonowanie zależy jedynie od ślepego układu sił.

Wbrew temu wszystkiemu dzisiejszy człowiek żyje i działa tak, jakby normalne i charakterystyczne działanie rytmów natury było czymś gwarantowanym. W rzeczywistej praktyce nie myśli on ani o gwiezdnej otchłani, ani o straszliwych siłach ukrytych w każdej cząstce materii. Widzi on niebo ponad sobą, ze słońcem i gwiazdami, tak jak widzi je każde dziecko, lecz pamięć o teoriach astronomicznych uniemożliwia mu rozpoznanie w nich boskich znaków. Niebo nie jest już dla niego naturalnym wyrazem obejmującego i oświetlającego świat Ducha. Wiedza naukowa zastąpiła tę „naiwną”, lecz głęboką, wizję, nie jako nowa świadomość szerszego kosmicznego porządku, którego człowiek jest częścią, lecz jako odseparowanie, nieuleczalny zamęt w obliczu otchłani, które nie mają już z nim żadnej wspólnej miary. Albowiem nic już nie przypomina mu o tym, że w rzeczywistości cały ten wszechświat zawiera się w nim samym, oczywiście nie w jego indywidualnej istocie, lecz w istniejącym w nim duchu lub intelekcie, który przekracza zarówno jego samego, jak i cały wszechświat zjawisk.

Pierwodruk: Études Traditionnelles, nr 389-390, 1965
Źródło: The Essential Titus Burckhardt, ed. W. Stoddart, Bloomington IN 2003
Tłum. z ang. KS