Ariya wciąż czuwają na Sępim Szczycie
Julius Evola
Nie jest naszym zamiarem uprawianie w niniejszej książce buddyjskiej propagandy, chcemy raczej, jak już wspomniano, wskazać fundamentalne elementy kompletnego systemu ascezy: elementy te odnaleźć można również w innych tradycjach, jednak ze szczególną wyrazistością jawią się one w nauce buddyjskiej, służącej tym samym w wyjątkowy sposób naszemu celowi z powodów, które omówiliśmy na początku.
Pozostaje teraz wskazać znaczenie, jakie asceza tego rodzaju może mieć obecnie.
Nie musimy uwydatniać faktu, iż świat współczesny znajduje się, być może w dużo większym stopniu niż jakakolwiek inna cywilizacja, na biegunie przeciwstawnym ascetycznej wizji życia. Nie mówimy tutaj o problemie religijnym, który, jak widzieliśmy, nie ma bezpośredniego związku z wyższą ascezą. Mówimy o fundamentalnych orientacjach ducha.
Trudno byłoby zaprzeczyć, iż „aktywizm”, wychwalanie i praktyka akcji rozumianej jako siła, pęd, stawanie się, zmaganie, transformacja, nieustanne dociekanie i nieprzerwany ruch są hasłami przewodnimi współczesnego świata. Świat „bytu” zmierza ku końcowi i ów zmierzch od dłuższego czasu witany jest z radością. Mamy dziś do czynienia nie tylko z triumfem aktywizmu, ale i usłużną wobec niego sui generis filozofią, której systematyczny krytycyzm i spekulatywny aparat służą jej usprawiedliwieniu, przy jednoczesnym dawaniu upustu pogardzie i dyskredytowaniu wszelkich innych punktów widzenia. Zainteresowanie czystą wiedzą zastąpione zostało zainteresowaniem „życiem” i „działaniem”, lub w każdym razie tymi działami wiedzy, które wykorzystać można w ramach akcji lub praktycznej i doczesnej realizacji. Niemal nieznane są dziś natura i możliwości czystej wiedzy, tj. wiedzy, której szczególnym celem – podobnie jak w tradycyjnym ideale wszystkich okresów – jest ponadindywidualna i ponadhistoryczna rzeczywistość. Ludzie współcześni są coraz bardziej przyzwyczajeni do lekceważenia aspektu „bytu” rzeczy i koncentrowania się w zamian na ich aspektach „stawania się”, „życia”, „ruchu”, „rozwoju”, lub „historii”.
„Historycyzm” i „kult stawania się” wybijają rytm aktywizmu nawet na płaszczyźnie kulturowej. Pragmatyzm, woluntaryzm, irracjonalizm, rozmaitość religii „życia” i „bycia na bieżąco”, relatywizm, ewolucjonizm, progresywizm, faustyzm, są nurtami spekulacji, które mimo swych różnych przebrań wywodzą się z tego samego bodźca. Jest to więc jedynie intelektualne usprawiedliwienie i przełożenie na terminy samoświadomości centralnego motywu przyśpieszonego życia tych czasów, z jego zgiełkiem, wzburzeniem, gorączkowym pędem, mechanizacją oddaną skracaniu wszelkich odstępów miejsca i czasu, jego przeciążonym i zadyszanym rytmem, który szczególnie w Nowym Świecie osiąga swój szczyt. Tam aktywizm rzeczywiście zdobywa paroksyzmowe i niemal pandemiczne wyżyny kompletnie pochłaniając całość życia, którego horyzonty ograniczone zostają tym samym do ciemności i posępności właściwych działaniom czysto doczesnym i uwarunkowanym.
Złowieszczym jest fakt, iż siły o naturze kolektywistycznej, a co za tym idzie subpersonalnej, zyskiwać muszą coraz większą władzę nad istotami nieposiadającymi żadnego rzeczywistego, tradycyjnego oparcia i nękanymi przez fundamentalny niepokój. Świat aktywizmu jest również światem zasadniczo bezwyrazowym i plebejskim, opanowanym przez demona kolektywizmu: jest on nie tylko sceną triumfu tego, co nazwane zostało „idealnym zwierzęciem”, ale również światem esencjalnie „tellurycznym”, prowadzonym przez siły powiązane z elementami „masy” i „ilości”, gdzie akcja, siła, zmaganie a nawet heroizm i ofiara stają się coraz bardziej irracjonalne, pozbawione światła, „żywiołowe” i całkowicie ziemskie.
Można powiedzieć, że u szczytu swego rozwoju znajduje się dzisiaj to, co starożytna wiedza indoaryjska określała poprzez symbol samsarycznej egzystencji, co zaś analogiczne tradycje Zachodu określiły mianem „Żelaznego Wieku”; w buddyzmie oraz podobnych tradycjach nie brakuje tekstów, w których tego typu charakterystyka czasów, które miały nadejść przepowiedziana została z zadziwiającą precyzją. Powtórzmy jednak, iż głównym znamieniem naszych czasów nie jest to, iż życie zmierza do wyczerpania się niemal wyłącznie na płaszczyźnie samsarycznej, lecz to, iż nasza cywilizacja pobudza i wychwala tego typu życie, uznając je nie tyle za stan faktyczny, ile raczej za coś wartościowego, coś co powinno nastać, coś słusznego. Rzeczą historycznie unikalną musi być to, iż samsara mogła stać się obiektem swego rodzaju mistyki czy religii. Nowe filozofie życia, stawania się, élan vital, kwitnące na obrzeżach praktycznego aktywizmu, mają to właśnie znaczenie dochodząc do wysławiania wszystkiego, co w ludzkiej egzystencji jest nieświadomą spontanicznością, czystą witalnością, przedosobowym, biologicznym substratem, a więc tego, co jest zasadniczo przedludzkie i podludzkie.
Niepoważną byłaby myśl, iż możemy efektywnie przeciwstawić się takiemu stanowi rzeczy ujętemu całościowo, a co więcej oznaczałoby to (o ile nie zajmowalibyśmy się jedynie reakcjami intelektualnymi) zignorowanie odległych przyczyn, które stopniowo do niego doprowadziły; są to czynniki, których nie można ot tak usunąć. Niemniej, choć powodzenie w szerszej skali, biorąc pod uwagę ogólną orientację współczesnego świata, jest obecnie bardzo odległe, osiągnięte być może lokalnie w obrębie kręgu elity, pewnej liczby kwalifikowanych osób. Jedynym możliwym punktem odniesienia są tutaj wartości ascetyczne w najpełniejszym, najczystszym i najściślejszym znaczeniu tego określenia. Afirmacja ascetycznej wizji życia jest dziś szczególnie niezbędna w obliczu bezprecedensowej siły „tellurycznego” i samsarycznego elementu we współczesnym świecie.
Wątpliwości zrodzone lub pobudzone przez niektóre specyficzne, nienormalne i niearyjskie formy ascezy zostały już przez nas rozwiane. Niech nikt nie oznajmia więc, że asceza oznacza wyrzeczenie się i ucieczkę od świata, bezczynność, kwietyzm czy umartwienie. Pierwszym punktem i zadaniem jest afirmacja tła czystej transcendencji w celu zrównoważenia świata będącego w coraz większym stopniu więźniem immanencji. Kolejny, nie mniej istotny punkt, dotyczy tak bliskiego sercom współczesnych ludzi działania. W istocie stwierdzić można, że ci, którzy gardzą wszelką ascezą nie mają pojęcia o tym, czym w rzeczywistości jest akcja, ponieważ to, co wychwalają jest zaledwie podrzędną, zniewieściałą i pasywną formą działania. Ten daleki od potwierdzania siły aktywizm, na który składają się gorączka, impulsywność, identyfikacja, pozbawiony środka obrót, pasja i niepokój, demonstruje jedynie impotencję. Świat klasyczny wiedział o tym dobrze – to jest właśnie centralnym tematem mowy Cycerona Pro Marcello: nie ma wyższej władzy, niż władza nad samym sobą. Tylko ci, którzy panują nad sobą mogą wiedzieć, czym jest prawdziwa akcja, poprzez którą rozpoznać można ich również w zewnętrznym świecie jako tych, którzy rzeczywiście działają, nie zaś tych, na których działanie jest wywierane. Przypomnijmy oświecające, buddyjskie powiedzenie: ten, kto idzie, stoi w miejscu – ten, kto stoi nieruchomo, posuwa się do przodu. Z tego właśnie powodu w wywodzących się z jednego korzenia tradycjach wszelkiemu ruchowi, aktywności, stawaniu się lub zmianie przypisywano cechy zasady pasywnej i żeńskiej, podczas gdy pozytywnej, świetlistej, męskiej zasadzie przypisywano cechy bezruchu, niezmienności i stabilności. Możemy zatem zdecydowanie potwierdzić istnienie ascezy, która w żadnym stopniu nie oznacza kwietyzmu lecz stanowi niezbędny warunek dla wyższego, arystokratycznego ideału aktywności i męstwa.
Odnotujmy tutaj, iż Wschód w żadnej mierze nie posiada monopolu na ów ideał. Zasadnicza idea, o której mówimy jest tradycyjnie aryjska, możemy ją zatem odnaleźć również na naszym gruncie. Ta sama idea wyrażona została na płaszczyźnie metafizycznej przez Plotyna, gdy mówił on, iż stawanie się jest tylko „przelotem istot, które pojawiają się i znikają”, przez Arystotelesa, mówiącego o „nieruchomym poruszycielu”, lub na płaszczyźnie etycznej przez rzymski stoicyzm, z wagą, którą ów przykładał do gwiezdnego, niezmiennego pierwiastka umysłu jako podstawy wszelkich ludzkich działań i godności. Ten, kto jest przyczyną i rzeczywistym panem ruchu, sam – nie porusza się. Inspiruje on ruch i kieruje działaniem, lecz nie działa, w tym sensie, iż nie jest poruszany, nie jest związany z akcją, nie jest działaniem, lecz niewzruszoną, całkowicie spokojną i rozkazującą wyższością, od której wywodzi i na której opiera się akcja. W przeciwieństwie do idei prawdziwego i opanowanego działania, możliwego do pomyślenia jedynie po uprzednim oczyszczeniu z elementu samsarycznego, ten, kto podejmuje akcję identyfikując się ze swym działaniem, impulsywnie, kierowany pasją, pożądaniem, irracjonalnym impulsem, niecierpliwą potrzebą lub wulgarnym interesem – taka osoba tak naprawdę nie działa, lecz działanie wywierane jest na niej. Jakkolwiek paradoksalnie mogłoby to brzmieć, jego działanie jest pasywne – jego znakiem nie jest męstwo, lecz kobiecość. I właśnie pod znakiem kobiecości stoi cały współczesny, „telluryczny” i aktywistyczny świat. Dominuje w nim jedynie niższa, antyarystokratyczna forma działania. Lub inaczej, zdradza on tak naprawdę owo półświadome pragnienie ogłuszenia i rozproszenia, owo wzburzenie i zgiełk ujawniający strach przed ciszą, wewnętrznym odosobnieniem, przed absolutnym bytem wyższej natury, lub staje się narzędziem wykorzystywanym w rewolucji człowieka przeciwko temu, co wieczne, co w rzeczywistości znamionuje szczyt samsarycznej „ignorancji” i odurzenia upadłych istot.
Wszystko to odnosi się do ogólnie ujętego ascetyzmu. Dokładniej rzecz biorąc, możliwym jest również wykazanie historyczne, iż wiąże się to także ze starożytnymi, wschodnio–aryjskimi formami ascezy. Nie powinniśmy zapominać, iż o ile Wschód, czy to indoeuropejski czy azjatycki, aż do dziś pod pewnymi względami nie sprawiał na współczesnym człowieku wrażenia cywilizacji aktywistycznej, przyczyną tego nie jest brak siły, lecz fakt wchłonięcia głównych energii przez kierunek wertykalny leżący ponad stawaniem się i historią; niewielu ze szlachetnie urodzonych w tych cywilizacjach było, czy nawet jest, zainteresowanych innymi osiągnięciami. Lecz tam gdzie owe osiągnięcia ze względu na zewnętrzne okoliczności czy rozwój szczególnych powołań zyskały pewną siłę duchowego przyciągania, Wschód pokazał na płaszczyźnie akcji do czego zdolna jest energia oraz wola ukształtowane przez ascetyczną wizję życia. Jeśli ktoś się temu sprzeciwia i wskazuje, przykładowo, na współczesne, polityczne położenie Indii, zapomina o tym, iż ów kraj, pomijając jego pierwotne eposy, miał swój cykl imperialny w czasach Ćandragupty i Aśoki, suwerena gruntownie buddyjskiego. Poza tym nie znamy żadnego zachodniego tekstu, w którym heroizm i wojownicza akcja uzyskały tak precyzyjne, transcendentne uzasadnienie i tak wysoką transfigurację jak w Bhagawadgicie; na innym poziomie dobrze znanym jest fakt, iż ze wszystkich wojsk zebranych przez Anglię w swoim imperium te dostarczone przez Indie były najlepszymi jakościowo, utworzonymi nie tyle z „żołnierzy”, ile wojowników za sprawą rasy i powołania. To właśnie z wojowniczej kasty wywodził się – jak widzieliśmy – sam książe Siddhattha.
Lepszego przykładu dostarcza jednak Japonia. Słusznie stwierdzono, iż „wojna rosyjsko–japońska, ku wielkiemu zdziwieniu większości europejskiego świata, pokazała nam jak ów rzekomy ‘zniewieściały, orientalny bezruch’ potrafił stanowczo i heroicznie walczyć na lądzie i morzu z tą tzw. ‘męską, zachodnią mobilnością’. Heroizm Japończyków, od półtora tysiąca lat wychowywanych przez doktrynę buddyjską wykazał wyraźnie, iż buddyzm nie jest opiatem, za który go wcześniej uważano”. Każda osoba, której leży na sercu interes Zachodu powinna w istocie żywić nadzieję, iż przyszłość nie przyniesie zmiany umysłu ludów orientalnych prowadzącej do skierowania przeciwko Zachodowi ich ogromnego potencjału duchowego; iż siła utworzona przez tysiącletnią, ascetyczną wizję życia nie skieruje się ku domenie doczesnej, na której większa część Europy, oddzieliwszy się od swych najlepszych tradycji, skoncentrowała swą uwagę.
Nieprzypadkowo na końcu niniejszej książki wspominamy o buddyzmie Zen. Ta ezoteryczna forma buddyjskiej doktryny była szczególnie odpowiednią dla japońskiej, wojowniczej arystokracji, Zen zaś określony został wręcz „religią samurajów”. Według japońskiego punktu widzenia, jeśli człowiek jest rzeczywiście człowiekiem a nie zwierzęciem, może być tylko samurajem: odważnym, uczciwym, godnym zaufania, mężnym, wiernym i pełnym opanowanej godności gotowej na każde, czynne poświęcenie. Zasady męstwa, lojalności, opanowania umysłu, instynktów i działania, pogarda dla miękkiego życia i pustego luksusu – wszystkie te elementy przynależące do Bushido, etyki samurajskiej, wojowniczej arystokracji i odnajdywane w ascezie Zen, swe potwierdzenie, integrację i transcendentną postawę zaczerpnęły z buddyjskiej doktryny przebudzenia. Stąd też japoński arystokrata zdolny był do szczególnej i nieuwarunkowanej formy heroizmu: nie „tragicznej”, lecz „olimpijskiej”, heroizmu tego, kto może oddać całe swoje życie bez żalu, z przejrzystą wizją celu i całkowitym zlekceważeniem własnej osoby, ponieważ nie jest on życiem i nie jest osobą, lecz przynależy do tego, co ponadindywidualne i ponadczasowe.
To tylko przykłady; nie chcemy sprawić wrażenia, iż podejmujemy się tu obrony Wschodu czy Dalekiego Wschodu. Powtórzmy: mamy tu do czynienia z ogólną wizją życia i rozróżnienie na Wschód i Zachód nie wchodzi tutaj w grę, ponieważ opozycja ma naturę ponadnarodową i ponadkontynentalną. Nasze własne Wieki Średnie również znały sakralny heroizm i ich historia pokazuje w majestatycznym stylu jak cykl heroiczny rozwinąć się może – gdy obecne jest właściwe powołanie – pod wpływem ascetycznej wizji życia, nawet pomimo znaczących dewiacji, wad i ograniczeń wizji chrześcijańskiej. Czy to w oderwaniu wykraczającym poza akcję, czy też oderwaniu w działaniu i poprzez działanie, istnieje wspólna tradycja. Celowo, aby o tym przypomnieć, wykorzystywaliśmy tutaj pojęcie „olimpijskości”. Ze starożytnego, śródziemnomorskiego świata „olimpijskiego”, w którym opozycja pomiędzy stawaniem się a bytem, pomiędzy cyklem generacji a światem bogów ściśle odpowiada indoaryjskiej opozycji pomiędzy samsarą a nirwaną, czerpiemy nasze najszlachetniejsze dziedzictwo, to, o którym współczesny świat zapomniał, lecz które wciąż obecne było w pewnym stopniu w germańskim i rzymskim żywiole Średniowiecza. Olimpijska wizja życia, z którą powiązana jest każda prawdziwie ascetyczna wartość, jest najwyższą, najbardziej pierwotną i aryjską wizją Zachodu. Jest ona symbolem tego wszystkiego, co w wyższym sensie nazwane być może klasycznym i arystokratycznym.
Powrót do ascetycznych wartości ująć można w dwóch formach i stopniach. Formacja życia zorientowanego ku ponad–samsarycznemu i „gwiezdnemu” pierwiastkowi może, w pierwszym rzędzie, nauczyć czym jest prawdziwa akcja i panowanie tych, którzy znają jedynie ich najciemniejsze i irracjonalne formy. Następnie zorientowana ku przebudzeniu asceza jako afirmacja czystej transcendencji, jako oderwanie, nie tylko w działaniu ale poza działaniem, zapewnić może iż to, co stałe nie zostanie naruszone przez to, co zmienne, iż siły centrum, siły świata bytu staną przeciwko siłom stawania się. Nie powinniśmy jednak myśleć o tym drugim procesie jak o obecności kamiennych gości na uczcie ludzi poruszonych i fanatycznych. Inspirowanie i utrwalanie, nawet w rozproszonych i nieznanych istotach, sił ponad–samsarycznych może być działaniem, którego ukryte efekty, również na płaszczyźnie postrzegalnej i historycznej rzeczywistości, są zdecydowanie ważniejsze niż wielu mogłoby przypuszczać. Buddyjską nauką jest to, iż Ariya podejmować mogą działanie dla dobra wielu z dystansu, zarówno w ludzkiej, jak i „boskiej” sferze i że sfery te ucierpiałyby za sprawą poróżnienia pomiędzy Ariya. Buddyjską doktryną jest również to, iż Ariya, którzy w swej bezosobowej świadomości przenikają świat promienną kontemplacją, wyzwolić mogą siły, które wkraczają do niego i działają w sposób ukryty sięgając dalekich lądów i przeznaczeń. Sądzimy iż gdyby kurs historii, mimo zewnętrznych oznak, przestał się degenerować, mogłoby to nastąpić w mniejszym stopniu za sprawą wysiłków i bezpośredniej akcji grup ludności i ich przywódców, niż dzięki wpływom oddziałującym poprzez ścieżki ducha, z ukrytej realizacji kilku bezimiennych i odosobnionych ascetów, w Tybecie lub na Górze Athos, pośród mnichów Zen lub w trapistycznym czy kartuzjańskim klasztorze Europy. Dla przebudzonego oka, zdolnego do patrzenia wzrokiem tego, kto stoi na Drugim Brzegu, te realizacje jawiłyby się jako jedyne stałe światła w ciemności, jedyne szczyty wynurzające się w spokoju i suwerenności ponad morzami mgieł zalegających doliny. Każda prawdziwie ascetyczna realizacja przekształca się w podporę – ukrytą, lecz mimo to prawdziwą i efektywną – dla tych, którzy na postrzegalnej płaszczyźnie wciąż opierają się i walczą przeciwko siłom tego ciemnego wieku.
Na koniec powiedzmy parę słów o tym szczególnym rodzaju czytelnika, który zainteresowany jest „spirytualizmem”. W Maschera e volto dello spiritualismo contemporaneo ostrzegaliśmy już tego typu osoby przed błędami i nieporozumieniami związanymi z wieloma współczesnymi trendami za sprawą mylnych aspiracji ku temu, co ponadnaturalne i ponadzmysłowe. Jeśli ktokolwiek w sposób poważny żywi tego rodzaju aspiracje, wziąć musi pod głęboką rozwagę tego typu błędy i nieporozumienia oraz, co istotne, nie łudzić się, iż prawdziwa realizacja tego, co wykracza poza ludzką kondycję możliwa jest bez rygorystycznego „ascetycznego” przygotowania i konsolidacji. Zważywszy na często wspominaną przez nas kondycję, w której znajduje się człowiek Zachodu, tego typu przygotowanie jest dziś bardziej niezbędne niż kiedykolwiek. Nie powinniśmy zatem posiadać żadnych złudzeń co do prawdziwej natury „okultystycznej” wiedzy czy dyscypliny, szczególnie jeśli mamy do czynienia z tym, co prezentują nam współcześni. Przedyskutowana przez nas doktryna jest dobrym przykładem możliwości aryjskiej i arystokratycznej ścieżki wykraczającej poza samsaryczną egzystencję. Ścieżka ta nie potrzebuje „religijnych” pomocy, dogmatów czy czczego moralizatorstwa i w prawdziwy sposób odpowiada woli skierowanej ku nieuwarunkowanemu. W tym samym czasie jednak doktryna ta w nie mniej jasny sposób wskazuje na wstępne warunki ascezy i oderwania, które są absolutnie niezbędne dla wszelkiego przedsięwzięcia o transcendentnej naturze. Pokazuje ona także, iż ścieżka przebudzenia – tożsama w swym duchu z każdą prawdziwą „inicjacją” – jest całkowicie nie do pogodzenia ze wszystkim tym, co wiąże się z mętnym mistycyzmem, kultami mediumistycznymi, podświadomym wizjonerstwem, manią okultystycznych osobliwości i sił oraz neopsychoanalitycznym skażeniem. Dobrze znanym jest fakt, iż zainteresowane kręgi – czy to konfesjonaliści czy „oświeceni” w profańskim i „krytycznym” znaczeniu – wspierają się tego typu duchowymi dewiacjami w dążeniu do zdyskredytowania ideałów i rodzajów wiedzy, które w tej czy innej formie uznawane były zawsze za punkt kulminacyjny każdej normalnej i tradycyjnej cywilizacji. Uświadomienie sobie, że jak wykazaliśmy, istnieje podobna treść w ścieżce głoszonej przez postać godności i dostojeństwa księcia Siddhatthy Buddy – oraz że ścieżka ta, nawet jeśli w odległych i zróżnicowanych odbiciach, związana jest obecnie z wiarą ponad czterystu milionów wyznawców – powinno wystarczyć aby uprzedzić każdą, podejmowaną przez krótkowzroczne i nikczemne jednostki, próbę powodowania błędów i zamieszania.
Z drugiej strony, musimy wspomnieć o dwóch nurtach: pierwszym, związanym z tymi, którzy choć wywodzą się ze Wschodu „adaptują” idee starożytnej tradycji na swój sposób i popularyzują je na Zachodzie; drugim zaś powiązanym z wprowadzeniem pojęcia „nowoczesnej inicjacji”.
Pierwszy przypadek przywodzi na myśl hinduską przypowieść o człowieku, który otoczony podczas ulewy przez wodę podjął wysiłek by zaczerpnąć ją z mulistej studni. W przypadku tradycji orientalnych, czy raczej różnych orientalnych form jednej tradycji, mamy do czynienia z inną sytuacją niż na Zachodzie. Nawet odnośnie transcendentnej wiedzy istnieją starożytne teksty, w dużej części przetłumaczone i dostępne dla każdego, w których odnaleźć można, w czystej i kompletnej formie wszystko to, co wspomniani ludzie zwulgaryzowaliby i zredukowali co najwyżej do przetrzebionego, zniewieściałego cienia oryginału. Każdy kto ma możliwość zasięgnięcia źródeł buddyzmu, Bhagawadgity, jogi czy wedanty powinien móc ze spokojem zamknąć drzwi przed współczesnymi publicystami, komentatorami adaptującymi je podług własnej woli, zostawiając sobie jedynie poważne zadanie studiów i realizacji. Prawdziwy powód sukcesu tych nowych ekspozycji odnaleźć można w tym, iż są one jak najbardziej kompromisowe, ustępliwe, wyzbyte surowości, mętne i ugodowe wobec uprzedzeń i słabości współczesnego świata. Niech każdy ma odwagę spojrzeć głęboko w siebie i odpowiedzieć sobie, czego tak naprawdę oczekuje.
Drugi nurt różni się od pierwszego tym, iż nie czyni wysiłku by adaptować czy rozpowszechniać antyczną lub orientalną wiedzę. Przeciwnie, uznaje on, iż tego typu formy wiedzy są niestosowne dla dzisiejszego człowieka, który wymaga nowoczesnego rodzaju „inicjacji”. Opiera się tego typu opinię o ewolucjonizm zastosowany do domeny ducha. Przyjmuje się ewolucyjny rozwój świata i ludzkości oraz sądzi, iż również duch podlega temu samemu prawu i rozwojowi. Dość powiedzieć, że nie ma śladów takiej idei w naukach jakiejkolwiek szkoły wiedzy. Świat jest tym, czy jest, samsarą, jak twierdzili Indoaryjczycy; κύκλος της γενέσεως, wiecznym cyklem generacji, jak twierdzili Grecy. W samsarze nie ma żadnej „ewolucji”, nie ma początku ani końca. „Idąc” nie osiągnie się „końca świata”. Kierunek, w którym odnaleźć możemy przebudzenie i wyzwolenie, tj. kierunek inicjacji, jest wertykalny i nie ma nic wspólnego z ciągiem historii.
Kondycja współczesnego człowieka jest z pewnością różna od tej człowieka starożytnego – i wielokrotnie w niniejszej pracy kładliśmy na to nacisk. Miał miejsce „upadek” lub „zstąpienie”, o którym nie może być mowy w schemacie ewolucyjnym, obliczonym na „szczęśliwe zakończenie”, na coś wyższego od czegokolwiek, co istniało wcześniej. Jeśli ów upadek ma jakieś znaczenie, jest nim wskazanie na potworną moc wolności ducha, który obmyślić może i wprowadzić w życie nawet swą własną negację. Należy zatem przyznać, iż starożytne nauki nie mogą być dzisiaj wykorzystane bez należytego namysłu i że współczesny człowiek musi poddać się trudnemu zadaniu reintegracji: musi zawrócić on duchowo i osiągnąć stan umysłu będący zawsze i wszędzie punktem wyjścia dla jedynej w swoim rodzaju drogi. Nie ma tutaj miejsca na żadną „nowoczesną inicjację”; z definicji wszystko, co nowoczesne jest przeciwieństwem czegokolwiek, co ma związek z inicjacją.
Jeśli mówiąc o „współczesnej inicjacji” chcemy przypisać jej charakterystykę „duchowej nauki”, dyscypliny będącej tak przejrzystą i ścisłą odnośnie ponadzmysłowego świata i narzędzi wewnętrznego rozwoju jak współczesna nauka odnośnie swej własnej domeny i narzędzi, musimy wskazać gdzie w tym względzie powoduje to coś więcej ponad jedynie postawienie problemu.
Czytelnik przyciągany przez prawdziwą duchowość powinien skierować się raczej ku tradycyjnym doktrynom, jak ta, którą wyłożyliśmy przed nim w niniejszej pracy, aby zrozumieć, czym „duchowa nauka” jest naprawdę: te doktryny nauczą go przejrzystości czystej wiedzy, oderwanej od wszelkich form marzycielskiego „wizjonerstwa” i związanej z duchową suwerennością oraz wolą przekroczenia nie tylko ludzkich więzów, ale i tych ustanowionych przez wszelkie inne „światy”. Współczesny człowiek musi nie tylko walczyć przeciw materializmowi, ale również bronić się przed sidłami i pokusami fałszywego supernaturalizmu. Jego obrona będzie trwała i efektywna tylko wtedy, gdy zdoła on powrócić do początków, przyswoić starożytną tradycję i zdając się na ascezę dokona przywrócenia swej wewnętrznej kondycji. Skutkiem powyższego tradycje te odkryją przed nim swą najgłębszą i odwiecznie prawdziwą treść oraz wskażą, krok za krokiem, ścieżkę. Podsumowując, powtórzmy antyczne, rzymskie słowa: quod bonum faustumque sit. Chcielibyśmy przez to wyrazić nadzieję, iż nasz skromny wkład w zrozumienie starożytnej duchowości posłuży komuś jako coś więcej niż zwykła lektura. Tylko wówczas będziemy mogli powtórzyć za Ariya: katam karanīyam – „to, co miało być zrobione zostało zrobione”.
Źródło:
J. Evola, The
Doctrine of Awakening, Rochester,
VT 1995
Tłum.
z ang. KS