René Guénon i guénoniański scholastycyzm

Julius Evola

René Guénon powinien być bez wątpienia uznany za Mistrza naszych czasów. Jego wkład w krytykę współczesnego świata, w objaśnienie „świata Tradycji”, symboli i nauk metafizycznych, jest doprawdy nieoceniony. Ja sam, przez ponad trzydzieści lat, byłem jednym z pierwszych autorów, którzy za pośrednictwem esejów, przekładów i cytatów uczynili Guénona znanym we Włoszech (a nawet w środkowej Europie). Pozostawałem z nim w serdecznym, listownym kontakcie niemal do czasu jego śmierci. O ile z jednej strony ma się nadzieję, iż myśl Guénona wywrze odpowiedni wpływ, o tyle z drugiej wystrzegać się należy zagrożenia, które stanowi Guénoniański „scholastycyzm”. Ten rodzaj „scholastycyzmu” polega na biernym podążaniu za niemal każdym, kiedykolwiek sformułowanym, poglądem Guénona, z pedantycznym nastawieniem, bez jakiegokolwiek rzeczywistego dochodzenia czy rozróżnienia i z prawdziwym lękiem przed dokonaniem choćby najmniejszej zmiany w sformułowaniach mistrza.

Jakkolwiek prawdą jest, że w tej dziedzinie nie ma miejsca na „oryginalność”, wpływ nauczyciela jest naprawdę skuteczny nie wtedy, gdy pociąga za sobą niewolnicze i stereotypowe naśladownictwo, lecz gdy wywołuje impuls do dalszego rozwoju, i – o ile to konieczne – korekty, związanej z różnorodnością perspektyw. Podczas gdy należy uznać to, co w dziele Guénona słuszne i jedyne w swoim rodzaju, nie powinno to przeszkodzić w dostrzeżeniu pewnych ograniczeń związanych z jego „osobistym podejściem” [personal equation] oraz jego forma mentis. Właśnie owo krytyczne podejście pozostawia miejsce dla potencjalnie owocnej pracy. Osobista orientacja Guénona była przede wszystkim intelektualna i „mądrościowa”. W jego pracach prawie nieobecne jest to, co „egzystencjalne” i praktyczne, jego osobiste doświadczenie czy jakiekolwiek konkretne wytyczne ułatwiające wewnętrzną realizację, wykraczającą poza czystą doktrynę. Stąd niebezpieczeństwo Guénoniańskiego „scholastycyzmu” (w negatywnym znaczeniu tego słowa), mogącego zredukować to wszystko do czegoś, co jest zarówno nieoperatywne jak i abstrakcyjne, pomimo (pozbawionego dowodów) przypisywania sobie przez wielu zwolenników Guénona osiągnięcia wiedzy będącej również „urzeczywistnioną”.

Dowodem na to, iż niebezpieczeństwo jest realne, jest orientacja obrana przez niektóre guénoniańskie kliki „ścisłej obserwancji”. Przykład tego odnaleźć można również we Włoszech w postaci periodyku „Przegląd tradycyjnych studiów”, powołanego w ubiegłym roku w Turynie i imitującego francuskie, guénoniańskie pismo Études traditionnelles (...). Zawarte w nim przekłady starych artykułów Guénona, wraz z niektórymi tekstami czy teoretycznymi wprowadzeniami, mogą być użyteczne. Jednak ton tego przeglądu jest pedantyczny. Częstokroć zauważyć w nim można akademicką przypadłość, mianowicie styl mówienia ex cathedra i ex tripode, w ostatecznym i pedagogicznym tonie, z autorytetem, którego żaden z członków grona redakcyjnego nie posiada, czy to z powodu swojej duchowej pozycji czy też braku opublikowanych, przekonywujących prac. W ten sposób rzeczywiste ujście znajduje godny pogardy „indywidualizm” (człowiek wzdryga się na sam dźwięk zwrotów takich jak „indywidualna realizacja”); kiedykolwiek ktoś, pod przykryciem bezosobowości, pyszni się byciem duchowym „nauczycielem”, możliwość utwierdzenia odnajduje to, co psychoanaliza nazywa Geltungstrieb.

To raczej dziwne, że stałem się ofiarą tego typu „wszystko-wiedzącego” podejścia w eseju opublikowanym w czwartym numerze tego przeglądu. Ponieważ esej ów zamieszczono w dziale nazwanym „recenzjami książek” naturalną byłaby myśl, iż dotyczy on jednej z moich ostatnich prac. Nie tak było jednak w tym przypadku, ponieważ książką, o której mowa, była Doktryna Przebudzenia, opublikowana dwadzieścia lat temu i o wyczerpanym już nakładzie. Zważając na to, że recenzja nie ograniczała się do tej pracy, lecz poruszała również kwestię różnych idei wykładanych przeze mnie w innych miejscach, autor tejże rozważyć ją powinien w kontekście całego mojego dorobku. Krytyk ów pomylił otwarte drzwi z masywnym murem – i vice versa – wykazując przy tym stronnicze i tendencyjne podejście.

Nie jest to miejsce, aby rzecz prostować, ponieważ pośród innych względów recenzja ta nie zasługuje na zbytnią uwagę, musiałbym zaś powtarzać rozważania, które wykładałem już wielokrotnie w innych pracach. Ograniczę się więc do stwierdzenia, iż autor tejże jest w błędzie sądząc, że szczególne sformułowanie tradycyjnych nauk przez Guenona w oparciu o jego „osobiste podejście” jest jedynym możliwym i posiada charakter absolutnego objawienia, a tym samym że nieuzasadnione jest wszystko, o czym myślałem że mógłbym i powinienem objaśnić w innym sensie. Wyższość kontemplacji („wiedzy”) nad akcją, podtrzymywana przez Guenona, jest dyskusyjna, ponieważ oparta jest na arbitralnej schematyzacji dwóch pojęć, nadającej akcji wyłącznie negatywne cechy, kontemplacji („wiedzy”) zaś pozytywne. Istnieje tradycyjna ścieżka akcji, jak i ścieżka wiedzy, obydwie będące kwalifikowanymi do prowadzenia ku obiektywnemu przezwyciężeniu ludzkiej kondycji. Zob. dla przykładu mowę Kriszny w Bhagawadgicie (rozdz. XI), w której wywyższa on ścieżkę akcji przypisując jej swą najwyższą formę manifestacji.

Z praktycznego punktu widzenia, aby zapobiec rozwojowi „scholastycyzmu” prymat nadać należy akcji. Przestrzegać trzeba tradycyjnej zasady post laborem scientia; jedyną odpowiednią postawą jest w tym względzie szczególna, praktyczna i ascetyczna postawa wczesnego Buddyzmu. Dziś, tak jak nigdy wcześniej, prymat duchowego autorytetu nad autorytetem królewskim (...) jest powodem problemu w ustaleniu, jakie tradycyjne formy są najbardziej odpowiednie dla Zachodu, zwłaszcza gdy duchowy autorytet jest niewłaściwie, jednostronnie identyfikowany z typem bramińskim i kapłańskim. Przeczą temu wszystkie główne, tradycyjne cywilizacje. Na szczycie hierarchii w Chinach, starożytnych Indiach, Japonii, Egipcie, Peru, Grecji oraz w dawnych rasach nordyckich, odnajduje się zawsze sakralną królewskość, nigdy zaś króla podlegającego klasie kapłańskiej; te aspekty pierwotnej Tradycji inspirowały, przykładowo, wczesną tradycję gibelińską.

W domenie inicjacyjnej poczynić należy określone zastrzeżenia wobec na wpół biurokratycznego podejścia, rozumianego w ten sposób przez Guenona. Mam tu na myśli opinię biorącą pod uwagę jedynie przyłączenie (będące wielokrotnie całkowicie nieoperatywnym) do „regularnych” organizacji. We współczesnym świecie organizacje te albo przestały istnieć albo są prawie nieosiągalne, lub kontynuują istnienie w martwych, a nawet wypaczonych formach (takich jak masoneria, będąca kolejnym obszarem mojej różnicy zdań z Guenonem).

Pierwotna ocena buddyzmu przez Guenona skażona była zdumiewającym brakiem zrozumienia. Ocena ta wycofana została w angielskim wydaniu Orient et Occident (Paryż, 1924); Guenon dokonał później jej częściowej modyfikacji, czyniąc pewne ustępstwa na rzecz „bramińskiej” wersji buddyzmu, będącej w rzeczywistości wersją pozbawioną charakterystycznych, prawowitych elementów, które buddyzm posiadał u swych początków. Te charakterystyczne elementy dotyczyły autonomicznej drogi realizacji, w której akcja kwalifikowanej jednostki dążącej do osiągnięcia Nieuwarunkowanego, nawet za pomocą gwałtownych wysiłków, jest nieodzownym odpowiednikiem zstąpienia siły z góry, niewymagającym „inicjacyjnej biurokracji”. Odrzucone być musi również to, co Guenon miał do powiedzenia w nieszczęsnym eseju dotyczącym „Potrzeby tradycyjnego egzoteryzmu”, ponieważ stanowi on niebezpieczną zachętę i alibi dla reakcyjnego i drobnomieszczańskiego konformizmu. Pedantyczni przedstawiciele guenoniańskiego scholastycyzmu powinni raczej postarać się głębiej zrozumieć prawdziwe znaczenie Drogi Lewej Ręki, nie będącej w żadnym stopniu mniej tradycyjną niż Droga Prawej Ręki, a mającej zaletę uwydatnienia transcendentnego wymiaru właściwego każdej prawdziwe inicjacyjnej realizacji i aspiracji.

Abstrakcyjny i intelektualizujący guenoniański scholastycyzm, typowy dla „instytutów badawczych”, może równie dobrze ignorować prawdziwe znaczenie Drogi Lewej Ręki. W naszych czasach istnieje głęboki i nieodwracalny rozłam pomiędzy formami zewnętrznego życia lub tradycyjnymi, egzoterycznymi pozostałościami a jakąkolwiek możliwą orientacją transcendentną. Dlatego też dla niemal wszystkich tych, którzy nie mają możliwości lub powołania do całkowitego oderwania się od świata, bardzo trudną będzie realizacja „tradycyjnej” orientacji pod innymi względami, niż te, które zilustrowałem w mojej ostatniej książce, Cavalcate la tigre.

Nie mogę odnieść się tutaj do innych wypaczeń, których dopuściła się recenzja mojego krytyka w Przeglądzie tradycyjnych studiów. Jak już wspomniałem, są to rzeczy omawiane przeze mnie w książkach i artykułach, których mój krytyk albo nie zna, albo udaje, iż jest ich nieświadom. Podam tu jeszcze jeden przykład braku obiektywności. Miałem według niego stwierdzić przy omawianiu buddyjskiej etyki, iż zalecam przedmiotowe wykorzystanie kobiet tym, którzy niezdolni są do przestrzegania zasady czystości. Mniejsza już o doczytanie w mojej pracy Metafisica del Sesso tego, co powiedziałem o seksie i możliwościach z nim związanych; w zarzucanym mi fragmencie, założywszy że jest on właściwie rozumiany, pisałem o tym, iż fizycznemu pociągowi do seksu przyznać należy zwykłą satysfakcję, którą nadaje się również potrzebie jedzenia. W rzeczywistości, wszelka purytańska represja tego impulsu przyczynić się może do powstania wewnętrznych napięć i zatruć będących stałymi utrudnieniami życia duchowego, lub przyczyną jego zanieczyszczenia poprzez „przeniesienia”, jak w przypadku niektórych form chrześcijańskiego mistycyzmu. Powiedziano mi, że autor owej recenzji jest sędzią. Mam szczerą nadzieję, że nie demonstruje on w sądzie tej samej „obiektywności” i braku zrozumienia, jakie wykazał w swym krytycyzmie wobec mojej osoby.


(źródło: Julius Evola, René Guénon: a Teacher for Modern Times
tłum. z ang. KS)