Społeczeństwo – Kryzys patriotyzmu

Julius Evola

Zajmiemy się teraz domeną społeczną we właściwym tego słowa znaczeniu. Możemy tutaj jedynie stwierdzić, że wszelka organiczna jedność uległa lub ulega rozkładowi: jest tak w przypadku kasty, rasy, narodu, ojczyzny a nawet rodziny. Nawet wówczas, gdy całkowicie nie zaniknęły, ugruntowane są one społecznie nie poprzez żywą siłę pełną znaczenia, lecz za sprawą zwykłej inercji. Widzieliśmy to już omawiając kwestię osoby: mamy dzisiaj do czynienia zasadniczo z niestałą masą „jednostek”, wyzbytą organicznych powiązań i utrzymywaną przez zewnętrzne struktury lub poruszaną przez kolektywne, bezkształtne i chwiejne nurty. Zachodzące dziś pomiędzy nimi różnice nie są już prawdziwymi różnicami. Powiązane z nimi warstwy są tylko płynnymi klasami ekonomicznymi. Ponownie na czasie są słowa Zaratustry: „Motłoch w górze, motłoch na dole! Czemże są dziś ‘ubodzy’ i ‘bogaci’? Tej różnicy oduczyłem się już”1. Jedynymi rzeczywistymi hierarchiami są te techniczne lub odnoszące się do specjalistów służących materialnej użyteczności, potrzebom (w dużej mierze nienaturalnym), oraz rozrywkom ludzkiego zwierzęcia: to hierarchie, w których ranga i duchowa wyższość nie mają już miejsca ani żadnego znaczenia.

Zamiast tradycyjnego zjednoczenia poprzez poszczególne ciała, zakony, funkcjonalne kasty lub klasy oraz gildie – struktury, do których jednostka czuła przywiązanie oparte o ponadindywidualną zasadę kierującą całym jej życiem i nadającą mu specyficzne znaczenie i orientację – dzisiejsze więzi determinowane są przez interesy materialne jednostek zjednoczonych tylko na tej podstawie, takie jak związki i organizacje zawodowe oraz partie. Bezkształtny stan ludzi zamienionych w zwykłe masy gwarantuje, że wszelki możliwy porządek z konieczności będzie miał charakter centralistyczny i przymusowy. Nieuniknione, centralizujące, przerośnięte struktury współczesnych państw zwiększających liczbę swoich interwencji i ograniczeń nawet w obliczu proklamowanych „demokratycznych wolności”, o ile powstrzymują kompletny nieporządek, o tyle niszczą wszystko, co mogło pozostać z organicznych więzi i jedności. Ta społeczna standaryzacja osiąga swój szczyt w formach otwarcie totalitarnych.

Co więcej, absurdalność nowoczesnego życia jawi się w sposób rażący w tych ekonomicznych aspektach, które je w sposób esencjalny i uwsteczniający determinują. Z jednej strony ekonomia niezbędnych potrzeb w wymowny sposób stała się ekonomią zbytków, czego jednym z powodów jest nadprodukcja i postęp technologii przemysłowej. Z drugiej strony, nadprodukcja wymaga, zgodnie z potrzebami rynku, by maksymalny zakres potrzeb podsycany był i utrzymywany pośród mas: potrzeb, które zbliżając się do bycia zwyczajnymi i „normalnymi” pociągają za sobą wzrastające uwarunkowanie jednostki. Głównym czynnikiem jest tu sama natura oderwanego procesu produkcji, który chwycił, by tak rzec, człowieka za dłoń, niczym oswobodzony olbrzym nie do poskromienia, potwierdzając tym samym słowa: Fiat productio, pereat homo! (Niech nastanie produkcja! Niechaj zginie człowiek! – Werner Sombart). Podczas gdy w reżimie kapitalistycznym rolę w tym bezsensownym wzroście produkcji odgrywa nie tylko żądza zysków i dywidend, ale również obiektywna konieczność reinwestycji kapitału w celu powstrzymania zatoru paraliżującego cały system, innym, bardziej ogólnym, powodem wzrostu powiązanego z przesadną ekonomią konsumencką jest konieczność zatrudniania pracowników, aby zwalczyć bezrobocie. W rezultacie, w wielu krajach zasada nadprodukcji i nadmiernego uprzemysłowienia, nasilona wymogami prywatnego kapitalizmu, stała się dyktatorem planowania socjopolitycznego. Tak też powstaje zatruty krąg, przeciwieństwo systemu będącego w równowadze, czy procesów zawartych w obrębie rozsądnych granic.

Prowadzi nas to w sposób naturalny do jeszcze bardziej widocznego aspektu absurdalności współczesnej egzystencji: niepowstrzymanego przyrostu populacji, postępującego wraz z reżimem mas, promowanego przez demokrację, „zdobycze nauki” i nieselektywny system opieki społecznej. Prokreacyjna pandemia lub demon jest w istocie główną siłą nieustannie karmiącą i utrzymującą cały system współczesnej ekonomii, której mechanizm coraz bardziej podporządkowuje sobie jednostkę. Jednoznacznym dowodem szyderczego charakteru manii władzy kierującej dzisiejszym człowiekiem jest fakt, iż ten stwórca maszyn, ten władca natury, ten prekursor ery atomowej nie jest dużo lepszy od zwierząt czy dzikusów jeżeli chodzi o seks. Nie potrafi on zapanować nad najbardziej prymitywnymi formami seksualnego pobudzenia i wszystkiego, co z tym powiązane. Nieustannie, nieodpowiedzialnie, niemal ulegając ślepemu przeznaczeniu, powiększa on bezforemną ludzką masę i zaopatruje główną siłę napędową całego systemu tego paroksyzmowego, nienaturalnego i jeszcze bardziej uwarunkowanego życia ekonomicznego współczesnego społeczeństwa, tworząc jednocześnie niezliczone siedliska społecznych i międzynarodowych niestabilności i napięć. Błędne koło przybiera postać masy, która wraz z nadmiarem potencjalnej siły roboczej pobudza nadprodukcję, szukającą z kolei coraz większego rynku oraz mas pochłaniających jej produkty. Nie możemy również ignorować faktu, że wzrost demograficzny jest odwrotnie proporcjonalny do drabiny społecznej, dodając tym samym kolejny czynnik do ogólnego procesu regresji.

Dowody powyższego są absurdalnie oczywiste i mogłyby z łatwością być rozwinięte oraz poparte szczegółowymi analizami. To podsumowanie esencjalnych punktów wystarczy jednak, by uzasadnić wewnętrzne oderwanie nie tylko od dzisiejszego świata politycznego, ale także bardziej ogólnie, świata społecznego. Wyodrębniony człowiek nie może czuć się częścią „społeczeństwa” takiego jak obecne, bezkształtnego i upadłego do poziomu wartości czysto materialnych, ekonomicznych i „fizycznych”, żyjącego na tym poziomie i podążającego za tym szaleńczym kursem pod wodzą absurdu. Apoliteia wymaga tym samym zdecydowanego oporu wobec wszelkiego mitu społecznego. Nie jest to tylko kwestia jego skrajnych, otwarcie kolektywistycznych form, w których osoba nie jest uznawana za znaczącą poza byciem częścią klasy albo partii, czy też, jak w domenie marksistowsko–sowieckiej, odmawia się jej wszelkiej egzystencji poza społeczeństwem, tak że nawet osobiste przeznaczenie i szczęście różne od kolektywnego nie istnieje. W równym stopniu odrzucić należy bardziej ogólny i miałki ideał „towarzyskości”, który funkcjonuje dziś często jako slogan nawet w tzw. wolnym świecie, po zaniku ideału prawdziwego państwa. Wyodrębniony człowiek ma poczucie bycia całkowicie poza społeczeństwem, nie uznaje on żadnych roszczeń moralnych wymagających włączenia się w absurdalny system; potrafi on zrozumieć nie tylko tych, którzy są poza, ale także tych, którzy są przeciwko „społeczeństwu” – tj. temu społeczeństwu. Odłożywszy na bok wszystko, co w bezpośredni sposób go nie zajmuje (albowiem jego droga nie równa się drodze ludzi mu współczesnych), byłby on ostatnim, kto miałby popierać próby normalizacji i rehabilitacji w obrębie „społeczeństwa” osób, które mają dość tej gry i piętnowane są jako „niedostosowane” i „aspołeczne” – tą anatemą demokratycznych społeczeństw. Ostatecznym celem takich wysiłków jest narkotyzowanie tych, którzy potrafią dostrzec absurdalny i nihilistyczny charakter dzisiejszego, kolektywnego życia oraz przejrzeć wszystkie jego maski „społeczne”, wraz z odpowiadającą im laicką mitologią.

W oparciu o te ogólne rozważania możemy teraz przyjrzeć się kryzysowi, któremu podlegają pewne ideały i instytucje poprzedniego okresu, aby wyjaśnić stanowisko, jakie należy wobec tego obrać.

Zaczniemy od idei ojczyzny oraz narodu, których kryzys jest oczywisty, szczególnie od zakończenia II Wojny Światowej. Z jednej strony jest to konsekwencja procesów obiektywnych: wielkie siły ekonomiczne i polityczne wprawione w ruch coraz bardziej relatywizują granice oraz ograniczają zasadę narodowej suwerenności. Myśl skłania się ku szerokim obszarom i blokom lub ponadnarodowym systemom, zważywszy zaś na wzrastającą uniformizację obyczajów i sposobów życia, transformację populacji w masy oraz rozwój i łatwość komunikacji, wszystko to, co ma wyłącznie narodowe odniesienie przybiera quasi–prowincjonalny charakter lokalnej ciekawostki.

Z drugiej strony, kryzys dotyczy samego sposobu odczuwania; powiązany jest on z upadkiem wczorajszych mitów i ideałów, oddziałujących na ludzi w coraz mniejszym stopniu po wstrząsach i upadkach minionych czasów i coraz mniej zdolnych do pobudzenia dawnego entuzjazmu w społeczeństwie.

Jak w wielu poprzednich okazjach, również tutaj niezbędne jest dookreślenie, czego dokładnie doświadcza ów kryzys, oraz ustalenie tegoż wartości. Ponownie, nie jest to kwestia rzeczywistości świata tradycyjnego, lecz koncepcji zrodzonych i wprowadzonych wraz z jego rozkładem, przede wszystkim zaś z rewolucją trzeciego stanu. Określenia „ojczyzny” i „narodu”, we współczesnym znaczeniu politycznych mitów i kolektywnych ideałów, były w istocie nieznane w tradycyjnym świecie. Ów znał „narodowości”, etniczności i rasy tylko jako naturalne fakty, pozbawione tej specyficznej wartości politycznej, którą zyskały we współczesnym nacjonalizmie. Reprezentowały one podstawowy materiał zróżnicowany przez hierarchie i podległy wyższej zasadzie politycznej suwerenności. W wielu przypadkach, ta wywyższona zasada stanowiła główny element, naród zaś drugorzędny i pochodny, ponieważ początkowo nie było jedności języka, terytorium, „naturalnych granic”, czy relatywnej, etnicznej homogeniczności poza stykaniem się i krzyżowanie różnych krwi; był to często jedynie efekt długotrwałych procesów formujących, determinowanych przez stulecia przez polityczne centrum i jego lojalistyczne i feudalne więzi.

Ponadto, dobrze znanym jest fakt, iż narody polityczne oraz państwa narodowe wyłoniły się na Zachodzie z upadku średniowiecznej, ekumenicznej jedności za sprawą procesu rozdzielenia, oswobodzenia poszczególnych części od całości. Proces ten przejawia na płaszczyźnie międzynarodowej i kontynentalnej te same znamiona, jakie w każdym państwie prowadzą do oswobodzenia jednostek, do społecznego atomizmu i rozpadu organicznej koncepcji państwa.

Do pewnego stopnia formowanie się narodów było równoległe do idei rewolucyjnej. Już w najstarszym historycznym przykładzie Francji Filipa Pięknego dostrzec można, w jaki sposób ruch ku państwu narodowemu szedł w parze z procesem antyarystokratycznego zrównywania, z początkami niszczenia organicznego społeczeństwa za sprawą absolutyzmu oraz z formowaniem scentralizowanych „władz publicznych”, których znaczenie urosło jeszcze bardziej w państwach nowoczesnych. Dobrze znanym jest bliski związek pomiędzy rozkładem powiązanym z deklaracją „praw człowieka i obywatela” w 1789 oraz ideą patriotyczną, nacjonalistyczną i rewolucyjną. Samo określenie „patriota” było nieznane przed rewolucją francuską; pojawiło się ono pomiędzy 1789 a 1793 dla określenia tego, kto wspiera rewolucję przeciw monarchiom i arystokracjom. Podobnie zgodnymi i często nierozłącznymi ogniwami w europejskich ruchach rewolucyjnych lat 1848 i 1849 były z jednej strony „lud”, „idea narodowa” oraz „patriotyzm”, z drugiej zaś rewolucja, liberalizm, konstytucjonalizm i tendencje republikańskie oraz antymonarchistyczne.

To w tej atmosferze, w przeddzień burżuazyjnej lub trzecio–stanowej rewolucji, „ojczyzna” oraz „naród” nabrały specyficznego znaczenia politycznego i tej mitycznej wartości, która stała się jeszcze bardziej widoczna w późniejszych, otwarcie nacjonalistycznych ideologiach. Tak więc „patriotyczne” i „narodowe sentymenty” powiązane są z mitologią ery burżuazyjnej i dopiero podczas relatywnie krótkiego okresu rozciągającego się od rewolucji francuskiej po pierwszą, czy też drugą, wojnę światową idea narodu odgrywała determinującą rolę w europejskiej historii, pozostając w bliskim związku z ideologiami demokratycznymi. Ta sama idea odgrywa dziś podobną rolę dla emancypujących się ludów nieeuropejskich, wiążąc się z tymi samymi założeniami, lub raczej z wewnętrznym, antytradycyjnym i modernizującym rozkładem.

Gdy miałki patriotyzm przekształcił się w radykalne formy nacjonalistyczne, regresywny charakter tych tendencji oraz udział, jaki miało w nich wyłonienie się we współczesnym świecie człowieka masowego stał się ewidentny. Esencją ideologii nacjonalistycznej jest bowiem uznanie ojczyzny i narodu za wartości najwyższe, pojmując je jako mistyczne ciała obdarzone niemal własnym życiem i mające absolutne prawo do jednostki; w rzeczywistości są one tylko oderwanymi i bezforemnymi bytami za sprawą swej negacji wszelkiej prawdziwej, hierarchicznej zasady i wszelkiego symbolu, czy też gwaranta transcendentnego autorytetu. Ujmując rzecz ogólnie, fundament politycznych jednostek, które ukształtowały się w ten sposób jest przeciwstawny państwu tradycyjnemu. Spoiwem tego ostatniego była w istocie, jak już wspomnieliśmy, lojalność oraz wierność, które obyć się mogły bez naturalistycznego faktu narodowości; była to zasada porządku i suwerenności, które nie oparte na tym fakcie, utrzymać mogły swą ważność nawet na obszarach zawierających więcej niż jedną narodowość. To godności, szczególne prawa oraz kasty jednoczyły lub rozdzielały jednostki „wertykalnie”, ponad „horyzontalnym” wspólnym mianownikiem „narodu” i „ojczyzny”. Krótko mówiąc, było to zjednoczenie z góry, nie zaś z dołu.

Jeśli rozpozna się powyższe, obecny kryzys, zarówno obiektywny, jak i idealny, pojęć i sentymentów ojczyzny oraz narodu jawić się może w innym świetle. Ponownie możemy tutaj mówić o zniszczeniu atakującym coś, co ma charakter negatywny i regresywny, tak iż mogłoby ono oznaczać nawet potencjalne wyzwolenie, jeżeli cały ten proces nie był skierowany ku czemuś jeszcze bardziej problematycznemu. Tak więc nawet jeśli ostać by się miała jedynie próżnia, nie byłby to dla wyodrębnionego człowieka powód do ubolewania nad kryzysem i zajmowania się reakcją w „królestwie odpadków”. Pustka mogłaby zostać zapełniona, zaś to, co negatywne zastąpione pozytywnym, tylko wraz z powrotem dawnych zasad, które w miejsce rozkładających, naturalistycznych jednostek przywróciłyby jedność innego typu; jeśli tym, co jednoczy i rozdziela nie byłyby już dłużej ojczyzny i narody, lecz raczej idee; jeśli rzeczą decydującą nie byłoby sentymentalne i irracjonalne przywiązanie do kolektywizującego mitu, lecz układ lojalnych, wolnych i silnie spersonalizowanych więzi – czegoś, co wymagałoby naturalnie przywódców jako zasadniczych punktów odniesienia, obdarzonych najwyższym, niematerialnym autorytetem. Mogłyby one być zorganizowane w ponadnarodowe zgrupowania, takie jak znane w czasach cesarskich, po części zaś w Świętym Przymierzu. Dziś, wraz z kryzysem narodowych suwerenności, mamy do czynienia z formowaniem się zdegradowanego fałszerstwa tego, co powyższe: bloków władzy determinowanych wyłącznie przez czynniki materialne, ekonomiczne i „polityczne” w najgorszym tego słowa znaczeniu, wyzbytych wszelkiego ideału. Stąd też nie ma znaczenia antyteza pomiędzy dwoma głównymi, współczesnymi blokami tego typu, pomiędzy demokratycznym Zachodem a komunistycznym i marksistowskim Wschodem. Z braku trzeciej siły o innym charakterze oraz prawdziwego ideału zdolnego jednoczyć i dzielić ponad ojczyznami, narodami i anty–narodami, jedyną perspektywą jest niewidoczna jedność, w świecie pozbawionym granic, tych nielicznych, którzy spokrewnieni są przez samą swą naturę, będącą różną od tej człowieka współczesnego, oraz przez to samo wewnętrzne prawo – słowem, niemal w ten sam sposób, jaki wykorzystywał Platon mówiąc o prawdziwym państwie, która to idea podjęta została przez stoików. Tego rodzaju zdematerializowany typ jedności i państwa leżał u podstaw Zakonów, jego ostatnie odzwierciedlenie, zdeformowane aż do stanu bycia nierozpoznawalnym, odnaleźć zaś można w tajnych stowarzyszeniach takich jak wolnomularstwo. Jeżeli po wyczerpaniu obecnego cyklu miałyby się rozwinąć nowe procesy, być może mogłyby one mieć swój punkt wyjścia właśnie w tego rodzaju jedności. Wówczas zobaczylibyśmy w działaniu pozytywną stronę przekroczenia idei ojczyzny, czy to jako mitu romantycznego okresu burżuazyjnego, czy też naturalistycznego faktu niemal obojętnego wobec jedności wspomnianego rodzaju. Pochodzenie z tego samego kraju czy ojczyzny zostałoby zastąpione jednością, lub jej brakiem, dla tej samej sprawy. Apoliteia, dzisiejsze oderwanie, zawiera tą ewentualną możliwość jutra. Również w tym przypadku niezbędne jest dostrzeżenie dystansu dzielącego zarysowaną tutaj postawę od ostatnich produktów współczesnego, politycznego rozkładu: bezkształtnego i humanitarnego kosmopolityzmu, paranoicznego pacyfizmu oraz kaprysu tych, którzy chcą się czuć wyłącznie „obywatelami świata”, stając się ostatecznie „obdżektorami”.


Pierwodruk: J. Evola, Cavalcare la Tigre, 1961

Źródło: J. Evola, Ride the Tiger, Rochester, VT 2003
Tłum. z ang. KS

1. Tako rzecze Zaratustra, rozdz. 68, „Dobrowolny żebrak”.