Uniformizm przeciwko jedności
René Guénon
Jeżeli domena manifestacji konstytuująca nasz świat rozpatrywana jest jako całość, stwierdzić można, że zawarte w niej egzystencje, wraz ze stopniowym oddalaniem się od pierwotnej jedności, stają się coraz mniej jakościowymi i coraz bardziej ilościowymi. Pierwotna jedność, w sposób syntetyczny zawierająca w sobie wszelkie jakościowe determinacje możliwości związanych z tą domeną, jest w istocie jej esencjalnym biegunem, podczas gdy biegun substancjalny, który z konieczności przybliżać się musi wraz oddalaniem się tego pierwszego, reprezentowany jest przez czystą ilość, wraz ze związaną z nią nieokreśloną wielością ‘atomów’ oraz wykluczeniem wszelkiego, innego niż ilościowe, rozróżnienia pomiędzy jej elementami. (...) W każdym razie domena ta przedstawiona być może geometrycznie poprzez trójkąt, którego wierzchołek jest biegunem esencjalnym, będącym czystą jakością, podczas gdy baza jest biegunem substancjalnym, który w naszym świecie jest czystą ilością, symbolizowaną przez wielość punktów składających się na bazę w przeciwieństwie do jednego punktu stanowiącego wierzchołek; jeżeli równolegle do bazy poprowadzimy linie reprezentujące różne stopnie odległości od wierzchołka, stanie się jasne, że wielość, symbolizująca to, co kwantytatywne, będzie tym bardziej akcentowana im bliższa będzie baza a dalszy wierzchołek. Aby jednak uczynić ów symbol możliwie najdokładniejszym, baza wyobrażona być musi jako nieokreślenie odległa od wierzchołka, po pierwsze dlatego, że domena manifestacji jest sama w sobie prawdziwie nieokreślona, po drugie zaś dlatego, by wielość punktów zawartych w bazie doprowadzona została, jak gdyby, do swego maksimum; wskazuje to również na fakt, iż baza, tzn. czysta ilość, nie może być nigdy osiągnięta w rozwoju manifestacji, choć ku tejże zawsze ona zmierza w coraz większym i większym stopniu; powyżej pewnej odległości od wierzchołka, tzn. od esencjalnej jedności lub czystej jakości, ów, w mniejszym lub większym stopniu, znika z pola widzenia, co odpowiada dokładnie kondycji współczesnego świata.
Powiedziano wcześniej, że w obrębie czystej ilości ‘jednostki’ rozróżnialne są tylko liczbowo i w istocie nie istnieje tu żadna inna kategoria, w której można by rozróżnienia dokonać; uświadamia to, że czysta ilość leży z konieczności poniżej wszelkiej zamanifestowanej egzystencji. Warto przypomnieć o tym, co Leibniz określił mianem ‘zasady identyczności przedmiotów nierozróżnialnych’, przez co rozumiał on fakt, iż dwie identyczne istoty, tj. istoty jednakowe pod każdym względem, nie mogą zaistnieć. Jak wykazano w innym miejscu, jest to bezpośrednia konsekwencja nieograniczoności uniwersalnej możliwości, z którą wiąże się brak powtarzalności w poszczególnych możliwościach; co więcej powiedzieć można, że jeśli dwie istoty uznane by zostały za identyczne, w rzeczywistości nie byłyby dwiema, lecz jako pod każdym względem zbieżne byłyby jedną i tą samą istotą; aby, w przeciwieństwie do tego, istoty nie były identyczne lub nierozróżnialne, zawsze zachodzić pomiędzy nimi musi jakaś jakościowa różnica, zaś ich determinanty nie mogą być nigdy czysto ilościowe. Leibniz wyraża to mówiąc, iż nigdy nie może być prawdą, że dwie istoty, jakimikolwiek by one mogły być, różnią się solo numero, co w zastosowaniu do ciał uchyla ważność ‘mechanistycznych’ koncepcji takich, jak te Kartezjusza; Leibniz kontynuuje stwierdzając, że jeśli nie różniłyby się one jakościowo, ‘nie byłyby nawet istotami’, lecz czymś w rodzaju dokładnie sobie odpowiadających podziałów homogenicznej przestrzeni i czasu; tego typu podziały nie istnieją, lecz są jedynie tym, co scholastycy nazywali entia rationis. W związku z powyższym dodać można, że Leibniz wydawał się nie posiadać adekwatnej idei natury czasu i przestrzeni, ponieważ gdy definiuje on przestrzeń po prostu jako ‘porządek współistnienia’, zaś czas jako ‘porządek następstwa’, rozważa je jedynie z czysto logicznego punktu widzenia, redukując je tym samym do homogenicznych pojemników zupełnie pozbawionych jakości, a tym samym rzeczywistej egzystencji, nie bierze on również pod uwagę ich ontologicznej natury, tzn. prawdziwej natury czasu i przestrzeni takich, jak zamanifestowane w naszym świecie, w którym istnieją one faktycznie jako uwarunkowania determinujące szczególny tryb egzystencji cielesnej.
Wynikającą z tego konkluzją jest to, iż uniformizm, aby był możliwym, zakłada pozbawienie istot wszelkiej jakości i zredukowanie ich do niczego więcej niż liczbowych ‘jednostek’; również to, że tego typu uniformizm nie jest w rzeczywistości możliwy, zaś rezultatem wszelkich wysiłków jego realizacji w domenie ludzkiej może być tylko obdzieranie istot w mniejszym lub większym stopniu z przynależnych im jakości, a tym samym przekształcanie ich w takim stopniu, w jakim to możliwe w coś w rodzaju maszyn; maszyny zaś, typowy produkt współczesnego świata, są dokładnie tymi rzeczami, które w najwyższym, osiągniętym do tej pory stopniu, reprezentują dominację ilości nad jakością. Ze społecznego punktu widzenia, koncepcje ‘demokratyczne’ i ‘egalitarne’ zmierzają dokładnie do tego samego celu, albowiem podług nich wszystkie istoty są sobie równe. Idea ta niesie ze sobą absurdalne założenie, że wszyscy w równym stopniu nadają się do wszystkiego, choć natura nie dostarcza żadnego przykładu takiej ‘równości’ z powodów już przytoczonych, albowiem nie oznaczałoby to niczego innego niż całkowitą zbieżność pomiędzy istotami; oczywiste jest jednak, że w imię tej z góry założonej ‘równości’, będącej jednym z postawionych na głowie, najbliższych współczesnemu światu ‘ideałów’, jednostki prowadzone są w istocie ku staniu się tak podobnymi do siebie jak to tylko możliwe – to zaś przede wszystkim za pomocą narzucenia im jednakowej edukacji. Nie mniej oczywiste jest to, że różnice zdolności nie mogą być, pomimo wszelkich wysiłków, całkowicie stłumione, toteż jednakowa edukacja nie da w każdym przypadku dokładnie tych samych rezultatów; zbyt prawdziwe jest jednak to, że choć nie może ona obdarzyć kogokolwiek jakościami, których ów nie posiada, jest w przeciwieństwie do tego doskonale zdolna stłumić w każdym wszelkie możliwości wyrastające ponad ogólny poziom; zatem ‘zrównywanie’ zawsze działa w dół: w istocie nie mogłoby ono działać w żaden inny sposób, będąc jedynie wyrazem tendencji ku najniższemu, tj. ku czystej ilości, usytuowanej na poziomie niższym niż wszelka cielesna manifestacja – nie tylko poniżej poziomu zajmowanego przez najbardziej prymitywne żywe istoty, ale także poniżej poziomu zajmowanego przez to, co współcześni ludzie mają w zwyczaju określać ‘martwą materią’, choć nawet tej ostatniej, jako zamanifestowanej dla naszych zmysłów, wciąż daleko do całkowitego ogołocenia z jakości.
Współczesny człowiek Zachodu nie zadowala się jednak narzucaniem tego rodzaju edukacji w swoim domu; chce on również narzucić ją innym ludziom w celu uniformizacji całego świata, włączając w to całą gamę swoich własnych, mentalnych i cielesnych, nawyków, narzucając jednocześnie uniformizację zewnętrznemu aspektowi świata poprzez rozpowszechnianie produktów swojego przemysłu. Konsekwencją, na pozór paradoksalną, jest to, że wraz ze wzrostem uniformizacji świat w coraz większym stopniu oddala się od ‘jedności’ w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Jest to w istocie całkiem naturalne, ponieważ kierunek, ku któremu ów jest prowadzony powiązany jest, jak już wspomniano, z coraz większym akcentowaniem ‘odrębności’; również tutaj uwidacznia się charakter ‘parodii’, tak często odnajdywany we wszystkim, co specyficznie współczesne. Narzucanie uniformizmu, prowadzące w rzeczywistości w kierunku dokładnie przeciwnym do prawdziwej jedności, ponieważ dąży ono do realizacji tego, co od niej najbardziej oddalone, przybiera kształt swego rodzaju karykatury jedności, to zaś za sprawą analogicznej relacji, zgodnie z którą, jak wspomniano na początku niniejszej książki, jedność odzwierciedlana jest w sposób odwrotny w ‘jednostkach’ składających się na czystą ilość. To właśnie odwrócenie usprawiedliwia wcześniejszą wzmiankę o ‘ideale’ postawionym na głowie, które to słowa rozumieć należy w bardzo precyzyjnym znaczeniu; nie sugeruje się jednak przez to, by rehabilitacja słowa ‘ideał’ była w jakikolwiek sposób pożądana, albowiem służy ono dzisiaj niemal każdemu celowi bez różnicy, szczególnie zaś maskowaniu braku wszelkiej wyższej zasady; jest ono w samej rzeczy tak sponiewierane, że niemal pozbawione zostało jakiegokolwiek znaczenia. Warto jednak przypomnieć, że zgodnie z jego pochodzeniem powinno ono oznaczać pewną skłonność skierowaną ku ‘idei’ rozumianej w mniej lub bardziej platońskim znaczeniu, tj. ku esencji i jakości, jakkolwiek ogólnikowo te ostatnie mogłyby być rozumiane, obecnie zaś, jak w omawianym przypadku, wykorzystywane jest dla określenia ich dokładnych przeciwieństw.
Nawiązaliśmy już do tendencji narzucania uniformizmu nie tylko istotom ludzkim, ale i rzeczom: dzisiejsi ludzie szczycą się coraz większą modyfikacją narzucaną światu, w efekcie czego wszystko staje się coraz bardziej i bardziej ‘sztuczne’, ponieważ na taki właśnie rezultat modyfikacje te są obliczone, cała ich aktywność skierowana jest przy tym ku domenie ilościowej w najwyższym możliwym stopniu. Poza tym, gdy tylko pojawiło się pragnienie powołania czysto kwantytatywnej nauki, nieuniknionym stało się to, by praktyczne zastosowania z niej wynikające podzielały jej charakter; zastosowania te, ujęte całościowo, określane są mianem ‘przemysłu’, współczesny przemysł uznać zaś można za reprezentatywną formę triumfu ilości, albowiem jego przedsięwzięcia nie wymagają żadnej innej wiedzy niż kwantytatywna, wykorzystywane zaś przez niego narzędzia, tj. maszyny, opracowywane są w sposób, w którym względy jakościowe są ostatnimi, natomiast pracujący przy nich ludzie ograniczeni są do działań o charakterze czysto mechanicznym – ponieważ jakość poświęcana jest dla ilości także w finalnych produktach przemysłu. Można poczynić kilka innych obserwacji w celu dostatecznego omówienia tego tematu, najpierw jednak wtrącimy tutaj pytanie, do którego później powrócimy: cokolwiek sądzić można o wartości rezultatów działań podejmowanych przez współczesnego człowieka wobec świata, faktem jest, że działanie to odnosi sukces i że przynajmniej do pewnego stopnia osiąga ono zakładane przez siebie cele; czy gdyby ludzie innych czasów działali w ten sam sposób (co jest założeniem całkowicie ‘teoretycznym’ i nierealistycznym zgodnie z rzeczywistymi różnicami mentalności pomiędzy nimi a ludźmi współczesnymi) rezultaty byłyby takie same? Innymi słowy, czy aby ziemskie środowisko nadawało się do takich działań nie musi ono być do nich w jakiś sposób predysponowane za sprawą kosmicznych uwarunkowań cyklicznego okresu, w którym się znajdujemy; czy w środowisku tym nie musi istnieć coś, co w porównaniu z wcześniejszymi okresami uległo zmianie? Przedwczesnym byłoby w tym momencie zagłębianie się w kwestię natury owej zmiany, czy też wyjście poza zwykłe scharakteryzowanie jej jako powiązanej z konieczności z naturą jakościowego rozpadu, pozwalającego na wzmocnienie tego wszystkiego, co wywodzi się z ilości; niemniej to, co powiedziano odnośnie jakościowych determinacji czasu umożliwia choćby wyobrażenie sobie możliwości zmiany tego rodzaju i zrozumienie idei, zgodnie z którą pojawienie się sztucznych modyfikacji świata wymaga uprzednich przeobrażeń naturalnych, którym jedynie w ten czy inny sposób one odpowiadają, zgodnie z korelacją zachodzącą w cyklicznym ruchu czasu pomiędzy porządkiem kosmicznym, a porządkiem ludzkim.
Pierwodruk:
R. Guénon, Le
règne de la quantité et
les signes des temps,
Paris 1945
Źródło:
R. Guénon, The
Reign of Quantity & the
Signs of the Time,
Hillsdale NY 2004
Tłum.
z ang. KS